Wczoraj oglądaliśmy film o Benie Carsonie. Niesamowita historia. Chłopiec, który nie wierzy w siebie, myśli o sobie jako o głupku, staje się wybitnym neurochirurgiem. I matka, który uczy ich, że cały świat mają w głowie, że wszystko mogą zrobić dobrze. Cała droga do tego, by zdobyć wiedzę. Ciekawy dla mnie moment, gdzie matka decyduje, że od tej chwili oglądanie telewizji jest po zrobieniu lekcji, no i teraz niezłe: muszą zapisać się do biblioteki i przeczytać tygodniowo 2 książki i napisać z nich relacje. Dzieci w szoku mówią, że to nie fair, że jak to można żyć bez telewizji....(dokładnie jak moje) itd... Ale matka powiedziała i tak musiało być... No i dzieci zaczynają wchodzić w świat książek. Od razu zaczyna polepszać się ich nauka, zostają najlepszymi uczniami w szkole. Potem studia.... I Ben zostaje najlepszym na świecie neurochirurgiem. Jako pierwszy wykonuje operacje rozdzielenia bliźniąt syjamskich, które połączone są głowami, jako pierwszy wycina z mózgu jedną półkulę u dzieci, które jako małe mają epilepsje i w zasadzie tylko jak śpią to nie mają napadów. Po wycięciu półkuli epilepsja mija a mózg się odnawia... nie znam się na tym dokładnie, ale takie operacje się teraz robi.... I fakt, że Ben jest wierzącą osobą, chrześcijaninem oddanym Bogu. Modli się przed operacjami, prosi Boga, by dał mu pomysł jak wykonać tą operację. I widzi w tym cud, a Bóg mu błogosławi.
Jest też książka, która nazywa się "Cudowne ręce" - właśnie jego historia, polecam, sama czytałam ją kiedyś.
Ot... takie tam myśli odnośnie wczorajszego dnia.... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz