środa, 6 sierpnia 2014

.... i po lsc

Letnia Szkoła Chwały minęła.... w zasadzie nie miałam kiedy pisać tyle się działo. Był to dla mnie niesamowity czas. Codzienne uwielbianie Boga na maksa, całym sobą. Miałam możliwość uwielbiania flagami. Duch Święty prowadził każde uwielbienie. Tak naprawdę nie trzeba mieć przygotowanych wielu pieśni na uwielbienie. Wystarczy otworzyć serce i uwielbiać, modlić się, śpiewać modlitwy, śpiewać albo mówić to co leży na sercu. Wsłuchiwać się w głos Ducha Świętego i iść za tym głosem. Bóg jest niesamowity. Przez całą LSC prowadził, uwalniał, objawiał, pokazywał swoją twarz.
Dzięki temu, że każdy z uczestników przyjechał szukać Boga, zaangażował się na maksa to ostatnie uwielbienia były pełne jedności.... w poddaniu i uslugiwaniu sobie nawzajem.
Jedną z wielu ważnych dla mnie tematów, o ktorych sie mówiło to sprawa tożsamości.  Jezeli moja tozsamosc tkwi w denominacji, religii, tradycji, przynaleznosci narodowej to tak naprawdę nie należę do królestwa Bożego. Moja prawdziwa tozsamosc tkwi w Jezusie. I wtedy jestem naprawdę obywatelem królestwa Bożego. Wtedy nie mierzę innych denominacją, przynaleznoscią kościelną. Wtedy nie ma dla mnie ani Żyda ani Greka. Wszyscy jesteśmy jedno w Jezusie. Wtedy jestem w stanie pokornie uczyć się od drugiego człowieka, mieć szacunek do Jego drogi, którą go Bog prowadzi. Musze powiedzieć ze na lsc w ogóle nie bylo wazne kto z jakiego kościoła pochodzi. Mieliśmy wspólną cechę: wszyscy bardzo szukalismy Boga, Jego obecnosci, a On odpowiadał i dawał się znaleźć. Bóg nie patrzy na to co jest przed oczyma. Bóg patrzy na serce.
Jest jeszcze wiele rzeczy,  które Bóg pokazywał,  robił, zmieniał... myślę że jeszcze nie raz wrócę w postach do tamtego czasu. Na dziś wystarczy :-)


poniedziałek, 28 lipca 2014

letnia szkoła chwały - dzień 1

I jestem tutaj znowu. Zakościele - Letnia Szkoła Chwały. Cudna pogoda, zieleń... Udalo mi się pojechac z moja kolezanka-przyjaciółką-modlicielką. Jakos przy ostatnim zabieganiu nie udawalo nam się spotykać.  Teraz mamy mnóstwo czasu razem. Uczta :-)
Wczoraj rozpoczęcie. Wieczorne uwielbienie. Proste uwielbienie - zaden specjalny wokal, instrumentalisci fajni... jednak doswiadczylam takiej radosci i wolnosci w Bogu jak dawno...
Uwielbienie trwalo niecala godzine, raptem trzy piosenki... no i miejsce na Ducha Świętego ktory prowadzil dalej i spokojnie. Wszystkie ciężary zwialo.. oddane i zaopiekowane przez Boga... i totalna wolnosc, radosc- czulam się jak nacrandce z Jezusem, Ukochanym... pewnosc ze Jest ze dba o tych co zostali w domu o dzieci o rodzine i o przyszlosc.
Potem Piotr Płecha. Każdy z nas miał w zyciu czas zakochania sie w Bogu, uwielbienie, chodzenie w chmurach.... tak jak w życiu miedzy kobieta a mężczyzną. Najpierw szał,  zakochanie. Potem przychodzi normalność,  nie ma haju jest szaro i zwyczajnie. Wylaza najgorsze rzeczy. Często na tym etapie dochodzi do rozwodu... No właśnie.  Z doswiadczenia wiem ze ten czas to bardzo potrzebny czas bo uczymy się wtedy siebie nawzajem, rozwijamy się i budujemy relacje w małżeństwie.
Bog tez chce budowac z nami relacje. Mamy przyjsc do Niego a On zbliży się do nas. Czas gdy nie ma fajerwerkow to czas budowania wiary. Wlasnie wtedy ty przyjdz do Boga. Opieraj wiare na Nim tym co On powiedział a nie na uczuciach. Bog chce nas nauczyc samodzielnosci, by Jego moc objawila się w nas. Byśmy stanęli na wlasnych nogach w Jego sile. I potem, jak w małżeństwie jest taki moment, ze choc uczucia nas szarpią choc burze i problemy wokół nas to my jesteśmy niewzruszeni w Bogu, mamy pokój i pewność... po prostu cokolwiek robimy wszystko czynimy w Jego imieniu a On jest w nas.... żyję już nie ja, ale żyje we mnie Jezus.

sobota, 21 czerwca 2014

Byłam doradcą na Festiwalu Nadziei

Byłam doradcą na Festiwalu Nadziei. Kto to doradca? Ktoś kto podchodził do ludzi, którzy wychodzili na przód na apel ewangelisty, by oddać swoje życie Jezusowi i z nimi rozmawia o tym dlaczego odpowiedzieli na apel, co nimi kierowało, czy na co dzień mają jakąś wspólnotę, ludzi, z którymi się modlą, jeśli nie to czy pragną spotykać się z ludźmi, którzy będą ich wspierać na co dzień. Po rozmowie doradca modlił się o problemy, o których rozmówca mówił, modlił się o jego życie, prowadził go w oddaniu się Jezusowi. Na koniec każda osoba dostała ewangelię Jana z fajnym studium dotyczącym łaski Bożej, i planu zbawienia.
Ludzie wychodzili do przodu z różnych pobudek: dlatego, że pierwszy raz oddawali swoje życie Jezusowi, dlatego, że chcieli zamanifestować swoją wiarę, bo chcieli ponownie oddać swoje życie Jezusowi, rownież dlatego, że mieli jakieś problemy i potrzebowali modlitwy i wsparcia, chcieli wyznać Bogu swoje grzechy. Wszystko to zapisywało się na ankiecie za pozwoleniem rozmówcy (łącznie z adresem i telefonem rozmówcy, to do jakiej wspólnoty na co dzień należy, czy często chodzi do kościoła, kto go zaprosił na Festiwal Nadziei). Dane te służyły po to by można było skontaktować się z tą osobą po festiwalu, zadbać o nią i pomóc w duchowym wzroście. Kto ma troszczyć się o osoby, które wyszły do przodu? Ludzie z wspólnot, przez które ta osoba została zaproszona (którą sama wskazała). Jeśli ktoś nie chodził do żadnego kościoła i nie wskazał żadnej wspólnoty, a wyraził chęć na spotykanie się z ludźmi by się modlić i studiować Biblię, kontaktować się będzie z nim wspólnota (jedna z tych, które zaangażowały się w Festiwal Nadziei), która jest lokalnie najbliżej miejsca zamieszkania tej osoby. Uważam, że zorganizowane świetnie.
Na Festiwalu nie wolno było "przeciągać liny" z innymi kościołami i przeciągać nowych wiernych na swoją stronę. Nie można było rozdawać ulotek ze swojego kościoła, jednym słowem nie mogło tam mieć miejsca bitwa o przyszłych członków swojego kościoła.....
Fajnie było to wszystko zorganizowane. Kiedy był apel. doradcy byli już w gotowości. Gdy człowiek wychodził do przodu, w odpowiedzi na apel, koordynator już dawał znak doradcy, by szedł za konkretną osobą. Kobiety podchodziły do kobiet, mężczyźni do mężczyzn, doradców dobierano również wg wieku. Gdy ewangelista mówił i modlił się ze sceny za tych co wyszli do przodu na apek, doradcy stali już przy nich, by na znak ze sceny zacząć rozmowy i modlitwy.
Pierwszego dnia rozmawiała z młodym małżeństwem, którzy mieli problemy małżeńskie i prosili o wsparcie w modlitwie. Mieli już swoją wspólnotę i rozumieli ofiarę Jezusa. Rozmawiałam z nimi, dodawałam im otuchy i na koniec modliłam się o ich życie i by Jezus ich prowadził. Potem rozmawiałam z dziewczyną, która miała wyrzuty sumienia za popełnione grzechy i mówiła, że Bóg i tak jej nie zechce, bo ona jest winna. Miałam możliwość przedstawienia jej tego, że Bóg nie chce byśmy się najpierw naprawili, a potem do niego przyszli, ale, że On chce nas takimi jakimi jesteśmy i chce z nami relacji i nas bardzo kocha. Modliłam się o jej życie i o jej brata, który idzie złą drogą, by się nawrócił.

Ludzie, którzy wyszli na apel pierwszego dnia Fiestiwalu Nadziei, ok 1500 ludzi (jestem też w tym tłumie :)) zdj. z internetu
Drugiego dnia rozmawiałam z kobietą, która miała problemy małżeńskie, ale tak w zasadzie widziała, że Bóg ją prowadzi i w sumie to dzieliła się ze mną doświadczeniem, jakie Bóg zesłał na jej rodzinę po to, by mogli przestać być tylko religijnymi ludźmi, a by poznali Boga autentycznie, by miał On wpływ na ich życie i by między Bogiem a nimi wytworzyła się osobista relacja. Zrozumiała też, kim jest w Jezusie, że jest już zwycięzcą, że może odważnie szatanowi powiedzieć i tupnąć nogą, że on już nie rządzi, że ona jest mocna w Bogu i już zwyciężyła w NIM. Rozmowa z nią to była czysta przyjemność. Modliłyśmy się potem razem dziękując Bogu, że jest żywy, że chce z nami relacji, że jest niesamowity, razem uwielbiałyśmy Boga i modliłyśmy się o siebie nawzajem. Na koniece wymieniłyśmy się telefonami.
Było to dla mnie niesamowite doświadczenie. Mogłam rozmawiać z obcymi mi ludźmi o Bogu, mogłam modlić się o nich, błogosławić, polecać Bogu. Pierwszego dnia się trochę stresowała, drugiego dnia już nie. Żałuję, że nie było więcej dni.....
Co miał do przekazania ewangelista Franklin Graham? Bardzo proste poselstwo. Ewangelię. To, że wszyscy jesteśmy grzesznikami, że sami nie damy rady zachowywać przykazań, że tylko przez Jezusa Chrystusa możemy być wolni od winy i przekleństwa i że On przez swoją śmierć i przez Ducha Świętego w nas wypełnił wszystko i jesteśmy wolni. Zapraszał ludzi do wyznania swoich grzechów i poddania się Bogu. Prosta ewangelia. Facet miał dziwne jak dla mnie zrozumienie piekła i trochę straszył nim ludzi podczas drugiego dnia, z czym zupełnie się nie zgadzałam... myślę, że Jego poglądy różniły się od moich, Jego zrozumienie od mojego. Łączyło nas tylko to, że chcieliśmy mówić innym o Jezusie i Jego przebaczeniu i śmierci i nowym życiu w Jezusie. I tak w zasadzie wszystkich ludzi, doradców, śpiewających to łączyło. Co było najważniejsze? To, że ludzie słuchali o Jezusie i Jego łasce.
Niektórzy ludzi mówili, że Festiwal Nadzieli to diabelstwo i nie dołączyli się do tego dzieła. Szkoda. Cieszę się, że miałam możliwość służenia innym ludziom, że mogłam modlić się o nich wtedy, gdy Duch Święty poruszał ich serca. Być może pierwszy raz ktoś modlił się o tych ludzi, być może pierwszy raz pomyśleli o Jezusie. Ziarno zostało zasiane, a Duch Święty będzie dalej prowadził tych ludzi. Piękne było to, że nikt nie kłócił się o teologię, o to czyj kościół jest najprawdziwszy, ale mówił o Jezusie, o tym kto może rozwiązać wszytkie Twoje teologiczne wątpliwości, O tym, że jeśli poddasz MU swoje życie to On zaprowadzi CIę tam gdzie trzeba.

Poniżej filmik, który promował Festiwal Nadziei.


sobota, 10 maja 2014

bitwa o umysł

Dobry był dzisiaj dzień  - bardzo dobry. Blisko Boga. Z Bożym, żywym, objawionym Słowem. Nie literą tylko objawionym Słowem dla mnie, dla naszych przyjaciół... uwielbiam jak Bóg mówi...
Czytam książkę "Bitwa o umysł" Joyce Meyer. W zasadzie to myślę o tym temacie już dłuższy czas.
Ważne rzeczy: toczy się bitwa o twój umysł. Bitwa nie z ciałem i krwią ale z mocami, w duchowym świecie. Szatan wszelkimi sposobami chce Cię zniechęcić, opóźnić, sprawić, że przestaniesz Bogu ufać, że przestaniesz wierzyć w to, do czego Cię powołał, w to co dla Ciebie robi i zrobił..... wiele rzeczy by wymieniać.
Wiele razy w Biblii jest mowa o tym, że powinniśmy każdą myśl poddawać Jezusowi, że mamy duchem umartwiać rzeczy cielesne itd.... Mówi o tym, że Słowo Boże ma moc burzenia warowni 2 Kor. 10, 3-5. Jakie masz warownie w swojej głowie: że jesteś głupi, że nie dasz rady, że teraz takie rzeczy się nie dzieją, że wszystko idzie źle...... Często nawet nie rozumiemy tego, że wierzymy w te kłamstwa. Myślimy, że po prostu tacy jesteśmy, że po prostu u nas już tak jest. I przychodzimy do Boga i niewiele się zmienia. Ciągle przynosimy nasz strach, lęk, prosimy o siłę.... i żyjemy dalej wierząc w kłamstwa na swój temat. A przecież w Bogu mamy bogactwo. I to nieprawda, że jesteś głupi, że nie dasz rady, że wszystko idzie źle, że, że..... Prawda jest w Bogu. "Jeśli będziecie trwać w moim Słowie poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi"......
Można żyć, być chrześcijaninem a tak naprawdę nie wierzyć w to co mówi Bog. Czytać Jego Słowo i nie stosować tego. Jest tekst, że mamy poddać wszelką myśl Chrystusowi. No więc jeśli myślisz o sobie, że jesteś beznadziejny, jeśli zazdrościsz, to masz to od razu poddawać Bogu. I wypowiadać błogosławieństwo. Mamy się uczyć poddawać wszelką myśl Bogu.....
Sami nie jesteśmy tego w stanie zrobić za chiny ludowe..... Bóg w swojej łasce da nam siłę i wykonanie.... ale myślę, że tu musi być nasza decyzja wzięcia tego. Bo to już jest nasze. Bóg obiecał, że doprowadzi nas do końca i sam nas przystosuje do wszystkiego co trzeba, byśmy wzrastali.
Trwaj w Słowie Bożym. Czytaj je wszędzie, jak najczęściej i słuchaj Boga, i jego objawienia tylko dla Ciebie. Słowo Boże zacznie w tobie pracować. Gdy czytasz Biblię Bóg zacznie przerabiać w Tobie to wszystko, i Duch Święty przyjdzie do Ciebie z objawieniem tego w odpowiednim momencie. Wtedy masz Słowo Boże jako miecz. Jezus przy kuszeniu nie cytował po prostu jakiegoś tam tekstu z Biblii, bo znał je akurat na pamięć. TO były objawione Słowa przez Ducha Świętego - przepracowane przez Ducha Świętego w Nim - owszem słowa z Biblii, ale objawione Mu przez Ducha Świętego. I Jezus je wypowiadał z mocą, z wiarą. Słowo Boże staje się w nas żywym mieczem, jeśli Bóg przeniknie nim nas, i doświadczymy je w głębi nas. Inaczej to pusta litera, zwykły tekst biblijny.....
Dlatego tak ważne jest by jeść Słowo Boże na śniadanie, obiad, kolację i pomiędzy nawet. I świadomie łamać kłamstwa szatańskie. Świetnym narzędziem jest uwielbienie. Ma moc kruszenia warowni, łamania tego co diabelskie. Ale tylko takie uwielbienie z głębi serca, nie powierzchowne śpiewanie pieśni, lub czytanie psalmów. TO musi wypływać z głębi. Nie dlatego, że oczekujemy tego, że osiągniemy przez to jakiś cel. Czyste uwielbienie zmienia rzeczywistość.......
Najpiękniejsze jest w tym wszystkim to, że Bóg obiecał nas w tym wszystkim umocnić, na trwałym postawić gruncie. Obiecał dać o wiele więcej niż  to o czym myślimy, albo o co prosimy. Ufaj w Jego łaskę. Poznawaj jaki On jest. W Słowie jest napisane jaki jest. W to możesz wierzyć i zadawaj kłam diabłu, wypowiadaj głośno to. Wyrobisz sobie nowe ścieżki, Bóg da Ci wzrok duchowy. Czego oko nie widziało i ucho nie słyszało......

Dzieliłam się tym dzisiaj z grupą moich przyjaciół z którymi rozmawiamy, jemy, modlimy się i dzielimy naszym życiem. Wiedziałam, że mam o tym mówić, mówiłam, a widziałam trochę, że do niektórych to nie dociera. I zaraz mój mąż zaczął mówić coś co sprawiło, że trafiło to, co Bóg przygotował w mojej głowie do innych. Zaczął dotykać innych. Ale radość. Normalnie dzisiaj Duch Święty nam usługiwał, a my sobie nawzajem. Taki jest kościół - jeden ma dar taki, drugi uzupełnia go innym.... to było niesamowite, bo ja jakbym zrobiła wstęp, a Piotrek dokończył, a wcale razem nie przygotowywaliśmy się do tego. Kocham Boży porządek w kościele, jak Bóg posyła, objawia się w każdym z nas, uzupełnia, dodaje, rozdaje jak chce. Chce, żeby mnie używał i chce oglądać jak innych używa i jak mnie tym ubogaca...

wtorek, 25 marca 2014

Dialog zamiast kar

Chcę powiedzieć, że czytam genialną książkę: "Dialog zamiast kar" - rewelacja. Książka o wychowaniu, ale zupełnie inna. Uczy rozpoznawać swoje emocje, uczucia, a przede wszystkim potrzeby i je WYRAŻAĆ i dbać, by były zapewnione. Wiele ludzi w ogóle nie jest przyzwyczajonym, by mówić o swoich potrzebach. Skoro przez całe dzieciństwo o uszy obijały się słowa: dzieci i ryby głosu nie mają.... to różnie może być z nami teraz :p. Ot sytuacja z wczoraj. Moja córcia puszcza głośno ulubioną piosenkę, potem drugą. Jej brat zaczyna się na nią wkurzać i mówi, że ta piosenka jest głupia, że Jagoda jest głupia, że po co ona to w ogóle puszcza, lepiej niech się posunie itd..... a ja go pytam: hej, chyba bardzo chcesz, żebyś Ty też puścił swoją ulubioną piosenkę? (mówię to ze zrozumieniem i współczuciem w głosie) I Szymon jakby sie ocknął i mówi: tak, bardzo bym chciał (rozmarzonym wręcz głosem).... Genialny przykład jak to nie wypowiadamy swoich potrzeb, nie prosimy wprost tylko nauczyliśmy się tłumić nasze potrzeby i irytujemy się i obrzucamy innych za to, że one nie są spełnione, wręcz innych podświadomie oskarżamy za to, że nasze potrzeby nie są spełnione. A wystarczyło poczuć w sobie o co mi chodzi i to wyrazić. Dodam, że Jagoda zaraz się zgodziła na taki układ, a Szymon był cały szczęśliwy.
Dzisiaj przeżyłam niesamowity czas z Kaliną. Ogólnie przyzwyczailiśmy się do tego, że uciszamy dzieci. Jeżeli płaczą - mówimy: Cicho, nie płacz! Już wszystko dobrze... Jeżeli nie może czegoś mieć i strasznie rozpacza próbujemy mówić, że nie powinno płakać, że nie ma o co itd.....
Jednak w ten sposób uczymy je tłumić swoje uczucia, co więcej uczymy je że one są złe i że nie powinny się smucić itd. ............ może po więcej informacji zapraszam do książki, bo tam jest to najlepiej napisane.......
Wracając do Kaliny. Kończyłyśmy myć zęby i ona bardzo chciała wziąć ze sobą pastę do zębów. Ale ja nie chciałam jej dać, bo wiem, że kończy się to tak, że ona ją otwiera i je. Więc jej mówię: Nie, nie dam Ci pasty, już umyłaś zęby i idziemy do pokoju. Ona w krzyk, że chce ją mieć. Ja na to, że wiem, że bardzo by chciała, że chyba lubi tą pastę.... ona w krzyk: daj daj daj!!!! Mówię, że jej nie dam. Robię to wszystko spokojnie. Kalina w pokoju rzuca się na ziemię i drze strasznie, że chce tę pastę. Próbuje mnie kopać - odsuwam się. Krzyczy tak z 10 minut. Czasem przerywam i mówię, że widzę, że jest bardzo zła, że bardzo by chciała mieć tą pastę, ale jednak nie może. Nie krzyczę na nią, nie moralizuje tylko staram się z nią być. Przecież ten moment jest dla niej bardzo trudny - chce coś baaaardzo mieć i nie może (znacie to z autopsji?). Dziecko wszystko mocno przeżywa, nie potrafi panować nad emocjami. Jestem więc z nią. Kalina po czasie jest coraz ciszej, płacze już po prostu. Proponuje jej przytulenie. Nie chce, krzyczy. Po jakimś czasie sama mówi, że chciałaby się przytulić. Biorę ją na ręce i przytulam - płacze mi chwilkę w ramionach. Mówi, że jest smutna. Przytulam ją. Ona po chwili kładzie się na łóżku już pogodna i pogodzona z losem: nie mogę wziąć pasty do zębów, musi być na półce. Przytakuję. Już nie płacze, zaczyna ze mną rozmawiać, przebieramy się do snu. Przytulamy się. Wspominamy, że strasznie się złościła, bo chciała pastę i była smutna. Potem gasimy światło. Kalinka uśmiechnięta chce, bym opowiedziała jej historię o kotkach (moje wymyślane bajki terapeutyczne ;) sytuacje domowe przerabiam na historie o kotku, trochę zmieniam fakty - Kalinka to bardzo lubi). Potem się o nią modlę i dziękuję Bogu za to, że ją mam, że mi się urodziła, za inne rzeczy.... Po modlitwie Kalinka pyta czy ją lubię :) No pewnie że Cię bardzo lubię. Przytula mnie i mówi zdanie, którego jeszcze nigdy nie powiedziała: "Cieszę się, że jesteś" :))))))))))))))))
Sory, że to przydługie... ale było to dla mnie baaaardzo ważne doświadczenie. Byłam z moim dzieckiem w jego złości i trudnej chwili. Czekałam, nie oceniała i nie moralizowałam, nie krzyczałam. Kalina przeżyła swoją złość, smutek - mogłam to z nią dzielić. Potem znalazła mogła się do mnie przytulić. Czuła się szanowana, zrozumiana, jej potrzeby zostały zaspokojone. (I wcale nie dostała tej pasty - bo nie o to chodziło).....
Modliłam się podczas jej krzyku, żeby mądrze postępowała, starałam się słuchać co Bóg mi podpowiada...... Nie wiele słyszałam ale Bóg dawał mi pokój, że idę w dobrą stronę. Jestem happy, że tego doświadczyłam, a zdanie, które Kalink mi powiedziała przed snem jeszcze długo zachowam z drżeniem w serduchu......

wtorek, 18 marca 2014

a czas leci sobie powoli....

Zima co prawda już odchodzi....i dobrze.... ale zostało mi kilka zdjęć, które mi się podobają :)






Trzeci tydzień w domu.... już mam powoli dość.... Choć ma to swoje dobre strony. Na pewno jestem bardziej wypoczęta - szczególnie gdy Kalina wstaje ostatnio 5.15-5.20... Naprawdę mogłaby dziewczyna pospać.... 
W domu chyba już wszystkie aktywności z Kalinką przerobiłam. W tamtym tygodniu malowała - codziennie....







Kalina już prawie zdrowa. Jutro idziemy do kontroli - może w piątek pójdziemy do pracy i przedszkola, a może w poniedziałek - mam nadzieję.... jakby co to mały szpital w domu - Jagoda i Szymon kaszlą równo.... ale chyba sytuacja opanowana... do końca tygodnia będą w domu....

poniedziałek, 10 marca 2014

takie tam pitu pitu

Drugi tydzień w domu z Kalinką.... muszę powiedzieć, że fajnie się można z nią bawić i że jest naprawdę fajną osóbką. Miło jest spędzać z nią tak dużo czasu, aczkolwiek jestem też trochę zmęczona - szczególnie jak cały dzień nie śpi... a pewnie tak będzie coraz częściej.... ;)
Wczoraj zrobiliśmy lekkie przemeblowanie. Uruchomiliśmy nasz stary pracowy komputer. I stoi teraz w Szymona/rodzinnym/gościnnym ;) pokoju. Wreszcie będzie można usiąść do biurka i napisać coś. Dla mnie głównie to radość, bo będę mogła posłuchać muzyki. Zawsze u mnie w domu było mnóstwo muzyki, a od czasu jak się przeprowadziliśmy prawie jej nie słucham.... bo nie było gdzie. Owszem, zrobiliśmy takie miejsce, gdzie można było podłączyć laptopa i wtedy posłuchać muzyki, ale to było bardzo niewygodne miejsce i wkurzające było to ciągłe podłączanie laptopa i kabelków i w końcu dużego monitora do laptopa, by obejrzeć sobie film.... No a teraz stoi. Dość duży monitor, komputer. Można sobie usiąść na wersalce i po ludzku obejrzeć film. Kalinka wczoraj obejrzała bajkę nie na telefonie, albo tablecie, ale na dużym ekranie :) Jeszcze dzisiaj mężuś podłączy internet i ruszy spotify :) i youtube..... No i dobrze. Będzie łatwiej.
Dzisiaj wyodkurzałam porządnie cały dom, umyłam okna - wiosna zagląda nam do domu, słońce świeci jak głupie :)
Kupiłam sobie w piątek płaszczyk wiosenny, 2 szale i buty łącznie za 40 zł. Jestem happy, bo krótko mówiąc należało mi się ;) Tak w ogóle to muszę się częściej wybierać do tego ciucholandu, bo w piątki za 29 zł za kg można kupić niezłe rzeczy. Sam płaszczyk kosztował 24.80..... no to warto, prawda?
Kalina ciągle kaszle, jeszcze w weekend kataru się nabawiła. Mam nadzieję, że jej to w końcu przejdzie.... Jakby co to w środę idziemy do kontroli. Najwyżej do końca tygodnia mogę wziąć zwolnienie jak trzeba, a potem idę do pracy. Wystarczy laby.... no a tak konkretnie to kasa się przyda.... :p Już sobie obiecałam, że następnym razem kupujemy flavon i Kalinie dajemy sukcesywnie. Za dużo kosztuje siedzenie z nią w domu i lekarstwa łącznie - flavon wychodzi taniej.