sobota, 18 lutego 2012

stół z herbatą i Biblią

Ja przepraszam, że ja ciągle na ten sam temat :) Ale żyję na co dzień kościołem.... a co to kościół? Gdzie dwóch lub trzech spotyka się w Imieniu Jego; Moje ciało jest świątynią Ducha Świętego..... mieszka we mnie... świątynia to kościół... więc jestem chodzącym kościołem. Mogę dawać kościół innym, tworzyć go z tymi, których spotykam.... i nie chodzi o konkretne miejsce i konkretny czas...
.... od jakiegoś czasu zastanawiam się nad znaczeniem nabożeństw, a może nad definicją nabożeństwa. Czemu służy nabożeństwo? Komu służy.... Po co jest? Tak myślałam o Dziejach Apostolskich.... "i spotykali się codziennie na łamaniu chleba" "badali jak się rzeczy mają".... chyba nie ma tam nic o tym, że co tydzień mieli nabożeństwa...., że mieli jakąś "liturgię", jakiś schemat spotkania..... myślałam też o tym jak Jezus opisywany był w Ewangeliach. Mało miejsc gdzie jest na nabożeństwie. I nie chodzi mi w ogóle o to, że od teraz nie wolno chodzić na nabożeństwo, bo jest złe. Po prostu myślę i zastanawiam się. Jezusa najczęściej było widać z celnikami na obiadach...... w końcu z jakiegoś powodu nazywali go żarłokiem i pijakiem..... Często można było zobaczyć go mówiącego z łodzi nad morzem, na górze błogosławiącego ludzi, w domu ucztującego z innymi....Wiem, że Jezus wyrzucił przekupniów ze świątyni, wiem, że chodził do niej też, że nauczał w niej, ale to tylko incydenty w opisie Biblijnym.
W Dziejach Apostolskich jest mówione o codziennym spotykaniu się, codziennym łamaniu się chlebem...... oni ze sobą żyli. Gdy ktoś się dowiedział o Jezusie to zwoływał domowników swoich, albo szło się do jego domu i opowiadało się o tym. A potem Jezusa przyjmował "on i dom jego"...
Ktoś mnie w tym tygodniu zapytał dlaczego tak upieram się i wciąż piszę o kościele domowym? No to może cytat, bo się z nim totalnie zgadzam... "Zadajmy sobie trudne pytanie. Gdzie człowiekowi najłatwiej być duchowym? Czyż nie wtedy, kiedy chowa się za kazalnicą, skąd może przez mikrofon głosić do bezimiennego tłumu odległych ludzi? A gdzie najtrudniej być świętym? Czyż nie w domu, w obecności dzieci i współmałżonka, gdzie wszystko co robisz i mówisz przechodzi próbę ognia? Ale też właśnie tam ewangelia wywiera największy wpływ, ponieważ poselstwo o wyjątkowym życiu w zwykłym otoczeniu jest poddawane próbie papierka lakmusowego i okazuje się bardziej autentyczne niż sztuczne poselstwo wygłaszane w nienaturalnym otoczeniu. W końcu przecież Jezus nakazał swoim uczniom, żeby szli dwójkami, znaleźli dom pokoju, jedli to co im podadzą, pili to co im zaoferują, uzdrawiali chorych, opowiadali, że przyszło Królestwo Boże i pozostali z nimi; żeby nie przenosili się z domu do domu. Całkiem proste, prawda?




Przez wieki kościół unikał miejsca bolesnej porażki - prawdziwego, codziennego życia w domach, a ukrywał się w sztucznych centrach zwiastowania, wielkich katedrach, szkołach biblijnych, programach i seminariach. W miarę jak nasze domy stają się naturalnym miejscem zamieszkania kościoła, ziemską wspólnotą odkupionych, chrześcijaństwo na powrót wywiera największy wpływ tam gdzie liczy się to najbardziej - w mieszkaniu obok." (cyt. W. Simson "Domy, które zmieniają świat")
Czy kościół domowy to duży kościół w wersji mini? Czy spotkania kościoła domowego to nabożeństwa przeniesione z wielkiej sali do małego pokoju? Dla mnie nie! Kościół domowy to dla mnie grupa ludzi, która spotyka się przy stole, przy herbacie, wspólnym posiłku. Są razem. Rozmawiają. O sobie, o pracy, o tym co w domu. O swoich porażkach, zwycięstwach. O tym co działo się ostatnio. Naturalnie i intencyjnie rozmawiają o Bogu, o tym co z NIM przeżywają. Kiedy wychodzi, że ktoś ma problem nagle zaczynają się o niego modlić. Potem dalej są razem. Kiedy ktoś powie, że przeczytał coś niesamowitego to dzieli się tym z innymi i wszyscy otwierają Biblię i czytają i słuchają. Dzielą się chlebem, sobą, tym co mają. Wielbią Boga i wyrażają wdzięczność gdy serce nie może wytrzymać z radości. Nie zapraszają Boga na to miejsce, bo Bóg jest tam obecny, bo jest ich codziennością, On jest wśród nich...nie jest szczególnym gościem, ale domownikiem, przecież mieszka w ich sercach....

3 komentarze:

  1. jestem byłym adwentystą..zgadzam się z każdym słowem..dla mnie kosciół i nabeżeństwa w nim były zawsze oddalone od człowieka i nienaturalne, natomiast doowe grupy były pełne radości i wywierały wielki wpływ na życie duchowe nic nie uszło tam uwagi, każdy mógł wyrazić co czuje słowami, modlitwą...oj szkoda ,że zarząd podjął walkę z grrupami doowymi, które dla niego były niebezpieczne z tego powodu by nie doszło do rozmowy na temat kościoła właśnie

    OdpowiedzUsuń
  2. do Anonim: to bardzo daleko posunięte wnioski, aby móc takie wysuwać należałoby najpierw odwiedzić każdy zbór, każdy Kościół,każdą grupę w Polsce.. Miałam okazję być w naprawdę wielu i w większości, rzeczywiście, jest sucho, bo w takich czasach żyjemy. Szatan będzie atakował,rozwalał właśnie Kościół ale ten Kościół tworzysz Ty i ja. Zamiast narzekać zrób coś. Zamiast nastawiać się na branie myślmy o tym żeby dawać.. Nie jest to łatwe, ale to jedyny sposób, żeby naprawdę duchowo rozgrzać innych i siebie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję autorce za te cenne myśli. Odkrywam,i życie potwierdza mi to, ze kierunek i stała już tendencja ma tutaj swoje miejsce. Kościół to Ciało Jezusa, to ON buduje Swój Kościół, ON go wyposaża, ON go chroni i to ON sprawia, ze bramy piekielne go nie przemogą. Szatan walczy z Kościołem, bo nienawidzi Jezusa. Jak nie może zabić członków Kościoła, to manipuluje ludźmi, którzy są niedouczeni i nie słuchają głosu Ducha, który im do serc mówi jak mają żyć, jak myśleć, jak czynić, by było to zgodne z wolą Mistrza.
    Też jestem zdania, że w Kościele Domowym trudno jest ukryć hipokryzje, własne interesy, zakłamanie, chore ambicje. Tu wszyscy widzą nas "w gaciach", trudno grac kogoś, kim nie jesteśmy, trudno tu o nadużycia.
    To, że zawodowi funkcjonariusze Kościoła boją się takiego oddolnego ruchu jest dla mnie całkowicie zrozumiałe, ci ludzie nie potrafią żyć, są najczęściej odrealnieni, całe życie udawali, że pracują, że ufają Bogu. Boją się czasu próby, która jest dla nich zbawienna. Ta próba odsłania ciemne strony osobowości i objawia często koszmarną niewiarę. Człowiek ufny, który ma relacje z Ojcem, nie bedzie się bał, bo "cóż mu może uczynić człowiek", kiedy on ma Ojca blisko? Zbudowaliśmy molocha, który zjada wszystko co duchowe, daliśmy przyzwolenie na absurd, zgodziliśmy się na "króla w Izraelu", wiec mamy to, co mamy. Myślę, ze każdy z tych, którzy zdają sobie sprawę z problemu już jest poza problemem. Świadomość rzeczywistości stawia nas poza problemem i daje możliwość podjęcia działań. Więc róbmy to, co wiemy, że mamy robić, a resztą się nie przejmujmy, resztą zajmuje się TEN, który wie wszystko i ON dokończy sprawę, którą sam rozpoczął.

    OdpowiedzUsuń